Restauracja Baszta

z książki J. Kasprzyckiego i M. Stępnia "Warszawskie pożegnania"

Stoi sobie przy Puławskiej 418 zaniedbany dzisiaj budynek podobny do zamku. Nieistniejąca już dzisiaj restauracja "BASZTA" mieściła się w willi zbudowanej w 1896 r. Wybudowana w podwarszawskich Pyrach równolegle z hotelem "Bristol willa zaprojektowana została przez znanego architekta Władysława Marconiego, Z opowieści starszych mieszkańców Pyr wynika, że stworzono ją dla Branickich, którzy spędzali tu czas po polowaniach w Lesie Kabackim. W dalszych dziejach była w posiadaniu Hartwingów. Ci natomiast sprzedali posiadłość znanym przedwojennym cukiernikom Fruzińskim. Z innych źródeł wynika, że Marconi zaprojektował willę na zlecenie Jana Fruzińskiego, znanego wówczas cukiernika, zwanego królem warszawskiej czekolady. Nie było wówczas jeszcze jakże charakterystycznej baszty i kilku innych elementów dzisiejszego budynku, te powstały w wyniku przebudowy pod koniec lat 50. XX w.. Początkowo czasy PRL-u nie były dla obiektu łaskawe, uległ on strasznemu zniszczeniu. Eksperci orzekli wówczas konieczność jego zburzenia. Ówczesnym właścicielom – rodzinie Staniszewskich – ledwo udało się ocalić budynek przed rozbiórką. Ostatecznie w roku 1959 dzięki uporowi i determinacji pana Stefana Staniszewskiego, willę odbudowano i przebudowano – być może na podstawie rysunków Szymona Wiesenthala. W swojej książce Wiesenthal napisał, że w stanie prawie agonalnym w KL Mauthausen trafił do bloku dla chorych, zwanego blokiem śmierci, i nie przetrwałby gdyby nie kawałki chleba i kiełbasy przynoszone mu przez jednego z towarzyszy niedoli, którym był Stefan Staniszewski. Wiesenthal jest architektem. Wyraża swoją wdzięczność szkicując Polakowi projekt restauracji, którą ów otworzy po wojnie w Warszawie. .Założyciel knajpy nazwę wybrał taką, która – jak to w PRL – musiała się kojarzyć. Na pierwszy rzut oka Baszta to baszta. Ale Baszta to także przecież nazwa oddziału AK walczącego w Powstaniu na Mokotowie. Skojarzenia nie przeszkadzały jednak w konsumpcji rozmaitym socjalistycznych luminarzom, z których wymienić można premiera Cyrankiewicza. Staropolska kuchnia z dziczyzną w roli głównej przyciągała także konsumentów kapitalistycznych – w lokalu przyjęcia urządzała ambasada amerykańska, dzięki czemu kuchni z Baszty spróbować mógł Neil Armstrong czy Jane Fonda. Takie gwiazdy plus ekskluzywne jak na PRL menu - miejsce słynęło z doskonałej dziczyzny, która zachwycała podniebienia krajowych i zagranicznych gości, a po garmażerkę własnego wyrobu przyjeżdżali smakosze z najdalszych zakątków stolicy - spowodowały, że lokal w Pyrach obrósł legendą, nie tylko kulinarną. Podobno ubecy wiozący na przesłuchanie zatrzymanego Jacka Kuronia wpadali tu na obiad popijany ćwiartką – który to zresztą obiad podobno spożywali w towarzystwie aresztanta. Legenda śmiała, ale może ziarnko prawdy jednak zawiera. Wraz z końcem PRL Baszta nieco podupadła. Knajpa już nie miała tej magii, kuchnię polską z dziczyzną serwowało już mnóstwo lokali bliżej centrum. Potem tylko co jakiś czas podobno na obiad po wyścigach konnych wpadał tu „Pershing”, szef mafii pruszkowskiej. Era Pruszkowa dobiegła jednak końca, era Baszty również. W 2009 r. prowadzona przez braci Michała i Zygmunta Staniszewskich, potomków założyciela, złożyła broń. Został tylko szyld, mylący kierowców znak drogowy i piękna legenda. Ba, restauracja dorobiła się nawet swojej książkowej monografii napisanej przez Julię Staniszewską i Mikołaja Łozińskiego. Książka nazywa się po prostu „Restauracja” i ukazała się zaledwie w 300 egzemplarzach. Dzisiaj zaniedbany budynek jest celem wypraw miejskich eksploratorów niezamieszkałych obiektów.




Komentarze

  1. Znałem p.Stefana wspaniały człowiek....miał dwóch synów Michała i Grzegorza.[obaj już tez nie zyją] ..z Grzeskiem bylismy kolegami ten sam rocznik...różnie bywało w tej przyjazni !!!Ojciec p.Stefan miał motocykl SAHARA i kabrio Opel Olimpia...my z Grzeskiem ujeżdżalismy te maszyny w pobliskim lesie Kabackim co było wielką radochą dla chłopaków 14-letnich ..jeżdzilismy jak stare wygi..zadnych stłuczek zadrapań.Wielu kolegów nam zazdrościło..od czasu do czasu przewieżlismy.Ojciec Grześka sie nigdy nie dowiedział o naszych wyczynach.Mógłbym duzo pisać ale to tylko wspomnienia i niech tak zostanie.Szkoda ze już ich nie ma ale widocznie tak musiało byc.?Cóz pozostaje mi tylko pozdrowic rodzine której de facto nie znam...tylko Dankę znałem..ale tak naprawde to nie wiem czy była żoną Michala czy Grześka.Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam Bronek

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz